1. Przyjęcie

W piątek, o godzinie 22:17 pani Genowefa zadzwoniła pod numer 999 i poinformowała, że jej sąsiad z naprzeciwka leży nieprzytomny na podłodze, że widzi go cały czas przez okno, a wcześniej widziała jak łykał dużo jakichś tabletek. Dyspozytor przyjął wezwanie i natychmiast wysłał na miejsce „eskę”. Nieszczęsny sąsiad zamknął się na klucz, ale pani Genowefa, oprócz obywatelskiej czujności, wykazała się także przytomnością umysłu i zawiadomiła administrację osiedla, która otworzyła drzwi załodze ambulansu, obyło się więc bez dodatkowego wzywania strażaków z siłownikiem hydraulicznym.

Wszystkiego tego można się dowiedzieć z dokumentu, jaki zwykle się wypełnia w takich okazjach, o nazwie Karta Zlecenia Wyjazdu Zespołu Ratownictwa Medycznego, którego kopię przysłał mi asystent N. Kartę zaczyna wypełniać dyspozytor wysyłający karetkę, a kontynuuje lekarz obecny na jej pokładzie. Opis lekarza zdaje sie potwierdzać zgłoszenie pani Genowefy: na podłodze leżał nieprzytomny mężczyzna lat około trzydziestu, przy nim zaś walały się puste opakowania po środkach przeciwbólowych. Oddychał.

Lekarz w rubryce „Rozpoznanie” wpisał zatrucie paracetamolem, zaznaczył też zapach alkoholu w oddechu z ust. Zlecił ratownikom wykonać na miejscu płukanie żołądka, podać węgiel aktywowany, nalokson i acetylocysteinę. Po drodze na izbę przyjęć Szpitala Specjalistycznego w X zrobiono badanie elektrokardiograficzne, na podstawie którego lekarz dopisał uwagę „PR 245 ms”.


Błonę komórkową tworzą dwie warstwy fosfolipidów zwróconych do siebie długimi łańcuchami reszt kwasów tłuszczowych – warstwy te potrafią gromadzić ładunek elektryczny na podobnej zasadzie co okładki kondensatora: jony ujemne po jednej stronie i jony dodatnie po drugiej przyciągają się wzajemnie. Prawidłowa akcja serca zaczyna się od spontanicznego rozładowania ładunku w komórkach znajdujących się w ścianie prawego przedsionka – tak powstaje impuls elektryczny, który kaskadowo wędruje przez kolejne partie mięśnia sercowego, wywołując ich zsynchronizowany skurcz. Aby precyzyjnie prześledzić tę wędrówkę, wystarczą cztery elektrody – jego położenie można odnaleźć porównując zmiany potencjału na trzech z nich, jako odniesienie przyjmując potencjał czwartej – tak właśnie powstaje elektrokardiogram.

Impuls rozchodzi się wpierw po przedsionkach – ślad tej podróży na EKG nazywamy załamkiem P – po czym zbiega się w samym środku serca, w miejscu zwanym węzłem przedsionkowo-komorowym; tam zostaje spowolniony, aby dać czas kurczącym się przedsionkom na przepompowanie krwi, zanim zacznie się błyskawicznie rozchodzić po komorach – kreśląc na wykresie zamaszysty zygzak QRS – aby te w gwałtownym skurczu wypchnęły krew z powrotem do krwiobiegu. Ostatnie wychylenie na wykresie – zwane załamkiem T – obrazuje ponowne zgromadzenie ładunku na błonach komórek serca, aby cały cykl mógł się zacząć od początku.

Czas pomiędzy punktem P, a punktem R nie powinien przekraczać dwustu milisekund, uwaga lekarza wskazuje więc na zaburzenie przewodnictwa w węźle przedsionkowo-komorowym. Jeśli zaburzenie nie jest na tyle duże, żeby spowodować zanik impulsu zanim ten dojdzie do komór, objaw taki nazywamy blokiem przedsionkowo-komorowym pierwszego stopnia; sam w sobie bynajmniej nie stanowi powodu do niepokoju, niemniej nie tłumaczy go zażycie środków przeciwbólowych ani alkoholu.

Kolejne dokumenty przesłane mi przez asystenta N., opisujące przebieg leczenia na OIOMie, potwierdzają wystąpienie bloku przedsionkowo-komorowego, który jednak ustąpił po paru godzinach. Przez cały czas kontynuowano kurację acetylocysteiną, zrobiono badania ogólne oraz próbę nerkową i wątrobową. W wynikach brakuje mi określenia stężenia paracetamolu w surowicy, ale wygląda na to, że pani Genowefa uratowała swojemu sąsiadowi życie, a co najmniej wątrobę – wskazujący na jej uszkodzenie poziom aminotransferaz AlAT i AspAT ledwo przekraczał normę. W niedzielę rano postanowiono pacjenta wypisać, ze względu jednak na podejrzenie próby samobójczej poddano go konsultacji psychiatrycznej. W tej chwili w całym szpitalu pełnił dyżur tylko jeden psychiatra, czyli, odbywający tam staż na drugi stopień specjalizacji, asystent N.

Ostatni dokument, którego kopię mi przysłał, nosi nazwę Historia Choroby, i jest własnoręcznie przez niego wypisany. O asystencie N. muszę powiedzieć, że bardzo lubi rozmawiać ze swoimi pacjentami – niespełna stronę przeznaczoną na relację wywiadu z pacjentem zazwyczaj całą zapisuje gęstym maczkiem, a często i tak mu nie starcza miejsca, więc załącza kolejne kartki. Tym razem jednak, zamiast barokowego przedstawienia objawów podmiotowych, zapisał jedynie dwa słowa: „Pacjent mutystyczny”.

Znaczy to tyle, że pacjent nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Asystent N. jako objaw zapisał jeszcze spowolnienie psychoruchowe, zaznaczył też, że pacjent rozumie i spełnia zadawane mu polecenia – przewędrował razem z nim na oddział psychiatryczny (chociaż, jak pozwolę sobie zacytować, „powłóczył nogami”). W przypadku próby samobójczej prawo oczywiście zezwala na przyjęcie na oddział zamknięty, mimo braku zgody pacjenta, na co najmniej dziesięć dni – kiedy jednak asystent N. wskazał mu gdzie ma złożyć podpis, jeśli zgadza się na leczenie, ten podpisał się czytelnie pełnym imieniem i nazwiskiem; i tak oto pacjent M.P. za własną zgodą został przyjęty na oddział psychiatryczny Szpitala Specjalistycznego w X.